Witajcie!
Tak jak obiecałam - znalazłam trochę czasu, żeby opowiedzieć Wam o naszej przygodzie w Zatorlandzie.
Wyjazd wyszedł nam w sumie dość spontanicznie - początkowo miałam z Pawłem jechać w góry na tydzień, ale trochę się zirytowałam bo ni hu hu nie mogłam się z hostelami dogadać... Jedni podawali ceny za noc, drudzy za pobyt, niektórzy odpisywali zdawkowo (np. "tu jest cennik - weź się domyśl, który stosujemy teraz), inni w ogóle, jeszcze inni odpisywali ładnie jaka jest cena, ale na pytanie czym się różni jeden pokój od drugiego - oprócz 300zł większej ceny - już nie... W końcu się poddałam i stwierdziłam, że tym razem z urlopem pójdę na żywioł.
W któryś dzień mnie natchnęło, że w sumie możemy pojechać do Zatorlandu. Pomyślałam, że w sumie fajnie by było jechać w więcej osób - po dłuższym przemyśleniu możliwości czasowo-finansowych, pojechaliśmy w trójkę - ja, Paweł i Rafał (no ok...w czwórkę bo jeszcze Upset Fakie). Początkowo mieliśmy jechać tylko na jeden dzień, ale udało mi się znaleźć niedrogi nocleg niedaleko Zatora.
Wyjechaliśmy z Krakowa w czwartek - stwierdziłam, że lepiej pojechać z samego rana, żeby być na miejscu wcześniej i mieć w miarę spoko miejsce do zaparkowania i w ogóle żeby było mniej ludzi w parku i na drogach. Trochę się zdziwiłam bo ostatni raz w Zatorze byłam kilka lat temu, a pomimo to nie zgubiłam się! :D
Na miejscu byliśmy chwilę po 9 - zdobyliśmy zaszczytne miejsce w pierwszej dziesiątce aut, które zaparkowały pod parkiem =w=